To jest wpis gościnny. Matylda opowiada w nim, jak zmieniła karierę. Warto przeczytać — może doda Ci to siły do zrobienia czegoś podobnego! Zapraszam do czytania, a także do kontaktu, jeśli uważasz, że możesz skrobnąć coś ciekawego. Łamy mojego bloga są zawsze otwarte!
Zapraszam do lektury!
Cześć! Mam na imię Matylda.
Przez 10 lat pracowałam w HR, a od prawie roku jestem projektantką UX. Tę zmianę niedawno podsumowała moja przyjaciółka, Ania, mówiąc:
Chyba nic nie mogło wydarzyć się lepiej, niż to co się wydarzyło. Nic więcej nie mogłaś mieć po roku, niż to, co masz.
Ania, przyjaciółka pełną gębą
Brr… Myśleć w taki sposób to prawie bezczelność! Ale wiecie co? Ania miała rację.
Wychodzi na to, że całkiem skutecznie podeszłam do tematu zmiany zawodu — i stąd ten artykuł. Ty też możesz się przebranżowić — serio, nie jak w reklamach w internecie.
Magiczny sposób? Otóż, aby nie utonąć w pomysłach i nie dać się słomianemu zapałowi, potraktowałam zmianę branży tak, jakbym podchodziła do prowadzenia projektu. Brzmi ciekawie?
Tło
Historia, którą chcę dziś opowiedzieć, zaczyna się w październiku 2018, kiedy to rozpoczęłam — jako osoba zatrudniona w dziale HR — prowadzenie rekrutacji na stanowisko UX Designera.
Nie wiedziałam, czym zajmuje się taka osoba, przeprowadziłam więc research, aby dobrze się przygotować. Gdzieś w jego trakcie zatarła się granica między tym, co czytałam w pracy, a tym, co czytałam z przyjemności. Portfolia i historie projektantów pochłonęły mnie do reszty i zaczęły układać się w całość. Jak się okazało, kurs Moderatora Design Thinking, który ukończyłam rok wcześniej, też był związany z tematyką UX. Poprzednio brałam raczej pod uwagę zastosowanie tego podejścia w HR; teraz, głębiej czytając o pracy designerów, odniosłam wrażenie, że mogłabym się sprawdzić w projektowaniu stron, aplikacji czy usług.
Od pewnego już czasu praca w HR mnie nie cieszyła i szukałam dla siebie zawodowych alternatyw. Próbowałam różnych możliwości, ale wciąż nie mogłam znaleźć tego CZEGOŚ.
Postanowiłam zatem sprawdzić, czym jest ten cały UX design. Namierzyłam kilka kursów internetowych, newsletterów, meetupów, osób w moim otoczeniu zajmujących się tą tematyką i odpaliłam wrotki. Bardzo szybko czułam, jakbym wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi. Chciałam jak najszybciej nauczyć się “wszystkiego”, spróbować jak najwięcej i robić już te “fajne rzeczy”.
Czas i budżet pierwszej iteracji
Wiedziałam, że przebranżowienie nie może trwać za długo, bo się nim sfrustruję i zniechęcę. Założyłam więc, że pierwsza iteracja projektu „Przebranżowienie” potrwa 3 miesiące i na bazie jej efektu ustalę, czy chcę robić coś dalej w tym kierunku i jeśli tak, to co.
Założyłam też, że będę uczestniczyć w eventach darmowych lub niezbyt drogich – musiałam się pilnować, bo zwykle podchodzę z dużym entuzjazmem do każdej nowości, która mnie zainteresuje.
Po dogłębnym researchu kupiłam dostęp do platformy Interaction Design Foundation i zaplanowałam intensywne korzystanie z darmowych lub niskobudżetowych opcji:
- meetupow (np. WUD),
- webinarów (np. Everetta McKay),
- blogów (np. tego bloga),
- artykułów (głównie na Medium),
- książek (udało mi się dorwać fajnego bundla UXowych klasyków).
Świadomie nie zdecydowałam się wówczas na dogłębne kursy i szkolenia za miliony monet, skoro nie byłam jeszcze pewna, czy to na pewno moja droga.
Milestones i ryzyka projektu
Oczekiwane milestones ustaliłam następująco:
- koniec listopada 2018 – stworzenie pierwszego hobbystycznego projektu (na podstawie kursu IDF “Becoming a UX designer from Scratch”),
- koniec grudnia 2018 – zrobienie drugiego hobbystycznego projektu (na który miałam już pomysł) i umieszczenie obu projektów w portfolio,
- koniec stycznia 2019 – testy portfolio, czyli aplikowanie na stanowisko Junior UX Designera.
Zaplanowałam też czas dla siebie – określiłam np. ile odcinków seriali mogę oglądnąć tygodniowo, by nie zajechać się za bardzo pracą.
Określiłam także ryzyko projektu:
- UX design może mi się nie spodobać,
- mogę się do niego nie nadawać,
- okres świąteczny / początek roku moze nie byc dobrym momentem do testowania portfolio (firmy mogą nie mieć jeszcze określonych budżetów na rekrutacje).
Na początek postanowiłam poprzestać na byciu świadomą możliwego ryzyka. Nie adresowałam go w żaden konkretny sposób, zamierzając wrócić do niego podczas ewaluacji pierwszej iteracji pod koniec stycznia 2019.
Rozwój i networking
Elementami pracy nad moim projektem “Przebranżowienie” była też edukacja i networking.
Aby maksymalnie wykorzystać zakupione zasoby, na kalendarz milestones nałożyłam kursy IDF, które starałam się przerabiać zgodnie z terminarzem pojawiania się kolejnych lekcji na stronie. Ich celem było przygotowanie mnie do osiągnięcia kolejnych kamieni milowych.
Networking realizowałam najczęściej poprzez meetupy. Poznawałam coraz więcej osób z branży i miałam coraz lepsze zrozumienie pracy UX Designera. Kolejne osoby, zarówno znajomi znajomych, jak i totalnie obcy ludzie, do których po prostu się odezwałam, wspierali mnie w nauce i procesie zmiany.
Networking umożliwił mi też dokonanie w miarę obiektywnej oceny tego, czy w ogóle nadaję się do projektowania. Opowiadałam życzliwym osobom z UX-światka o swojej przeszłości, o sposobach pracy, myślenia i marzeniu by zostać projektantką. Z tych rozmów udało mi się ulepić całkiem realistyczną wizję siebie: zrozumieć, gdzie są moje mocne strony, a nad czym muszę popracować. W moim przypadku, mocny background w UX dawały mi doświadczenie w pracy z ludźmi, biznesem, empatia, kreatywność, ale i umiejętność analitycznego myślenia. Brakowało mi twardych umiejętności, jak prototypowanie czy znajomość zasad dotyczących tworzenia interfejsów.
Kontrola jakości
Poza testowaniem projektów i pomysłów, co jakiś czas testowałam też samą siebie. „Skoro zastanawiam się nad przebranżowieniem, chcę drastycznie zmienić swoje życie, zainwestować dużo pieniędzy i czasu w zmianę kariery, muszę być pewna, że o to mi chodzi” — myślałam — „Czy ta praca mnie cieszy? Czy mi się podoba? Czy mam ochotę to robić, czy zabieram się za to codziennie z uśmiechem?”
Realizacja planu, czyli elastyczność
Każdy plan ulega weryfikacjom „w praniu”. Moja weryfikacja planów nastąpiła mniej więcej po trzech tygodniach: pierwszy projekt mnie pokonał. Zaryłam w dno, nic w projekcie mi się nie kleiło i byłam o krok od tego, by cały ten cholerny UX posłać w diabły. W końcu zacisnęłam zęby, wyprowadziłam ten projekt na prostą, ukończyłam go, ale nie byłam z niego zadowolona i nie chciałam chwalić się nim w portfolio.
Mimo trudności podczas realizacji pierwszego milestone’a, przystąpiłam do tworzenia kolejnego projektu. I tu też konieczna była spora doza elastyczności – w trakcie pracy nad nim niespodziewanie ogłoszono rekrutację na bardzo ciekawy cykl szkoleń UX Academy, realizowany przez osoby współpracujące z Volvo. Zamroziłam więc “na chwilę” pracę nad moim projektem i zabrałam się za projekt rekrutacyjny. Do zamrażarki już nie sięgnęłam, ale projekt rekrutacyjny wyszedł mi naprawdę fajnie, trafił do portfolio, a także zapewnił mi miejsce na UX Academy.
Drugi milestone został zatem zrealizowany “elastycznie”, bo powstał projekt do portfolio… ale nie ten, który sobie założyłam.
Ostatnim milestonem było testowanie portfolio. Ta historia jest krótka: w założonym okresie nie odpowiedziała na moją aplikację żadna z firm.
Co było dalej?
No cóż, prosi się aż wniosek, że na co było mi to planowanie, skoro nie udało mi się zrealizować założonych celów?
Przede wszystkim, poukładanie pracy w taki sposób pomogło mi opanować biegunkę myśli, pomysłów i chwytanie miliona srok za ogon bez dokańczania któregokolwiek z zadań. Mogłam obserwować przyrost umiejętności, podsumowywać, co mi się udało, co nie, czego się nauczyłam, a co przede mną.
Dzięki pierwszej iteracji, pod koniec stycznia 2019 wiedziałam już, że UX design “to jest to” i chcę w niego dalej iść. Zyskałam też przeświadczenie, że jestem w stanie to robić i dostanę tę pracę, tylko muszę jeszcze trochę się nauczyć, jeszcze trochę dać od siebie.
W lutym 2019 dostałam pierwsze zadanie rekrutacyjne. Pracowałam nad nim dosłownie dniami i nocami – i udało się, w marcu zaczęłam tę pracę. Trzy tygodnie później prowadziłam pierwszy w życiu kick-off u klienta — w Lizbonie! — który dodatkowo zbiegł się w czasie z pierwszym spotkaniem mentoringowym z Wojtkiem Kutyłą. Było super!
Dziś
Podsumowując: w 2019 roku zbudowałam pierwsze portfolio, zaczęłam pracę w nowym zawodzie, odbyłam mentoring Wojtka, zaangażowałam się w projekt non-profit, zmieniłam pracę (!), rozpoczęłam studia podyplomowe, przeprowadziłam kilka warsztatów z klientami… Było pracowicie i bardzo, baaardzo ciekawie. Oczywiście ani przez chwilę nie sądziłam, że to wszystko się uda – stąd też moje intuicyjne zaprzeczenie słowom Ani z pierwszych zdań tego artykułu. Dziewczyny, chłopaki: potrzebujemy więcej wiary w siebie!
Z tej opowieści zapamiętaj, że:
- Planowanie nie jest Twoim wrogiem. Jeśli założysz sobie konkretne plany, łatwiej będzie Ci nie tylko śledzić swój postęp, ale także identyfikować obszary, w których trzeba się podciągnąć lub mocniej motywować.
- Planowanie będzie Twoim przyjacielem, jeśli zaplanujesz sobie także czas na odpoczynek.
- Nie wszystko będzie Ci wychodzić – i to jest okej, bo na tym polega uczenie się. A zmiana branży wymaga dużo nauki. To nie tylko brokat i tęczowe jednorożce, ale też krew, pot i łzy. Dużo łez.
- Nie musisz od razu dokładnie wiedzieć, co chcesz robić. Testuj, próbuj i sprawdzaj się – dzięki temu odkryjesz, w czym jesteś dobra/y i co lubisz robić.
- Nawet jeśli nie wierzysz, że Ci się może udać – spróbuj. Jak Ci się nie uda, spróbuj jeszcze raz. A potem jeszcze raz. Bo, jak to przeczytałam kiedyś w jakimś marnym źródle, ale trudno się nie zgodzić: jeszcze nigdy nie udało się komuś, kto nie spróbował.
Trzymam za Ciebie mocno kciuki! Jeśli masz chwilę zwątpienia – napisz do mnie na LinkedInie lub facebooku 🙂
Powodzenia,
Matylda
A jak wyglądała Twoja zmiana zawodu?
Napisz w komentarzu pod artykułem albo na Fejsbuku. To nie musi być straszne (ani pisanie, ani zmiana zawodu 😉
Dodaj komentarz