Światowy dzień dostępności: bądźmy dobrzy dla siebie!

Światowy dzień dostępności: bądźmy dobrzy dla siebie!

Dzisiaj jest Światowy Dzień Dostępności. W tym dniu powinniśmy zdać sobie sprawę z jednej rzeczy: że dzisiaj możemy to olać. To zły, nieprofesjonalny pomysł, ale my jesteśmy zajęci; a niepełnosprawni przecież nie używają internetu. Zresztą, co kogo obchodzi Edmund Trąbka z Pcimia Dolnego, co na słabym łączu czyta posty na Fejsie przez NVDA. Niech se czyta. I tak nie kupi naszego produktu hip turbo tysiąć pięćset. Można spać spokojnie. Co tam zrobimy, to zrobimy; się trochę poprawi strukturę semantyczną, parę ptaszków na WCAG specyfikacji postawi, będzie zielone światło od szefa, będziemy legalni – kokodżambo i do przodu. Spokój.

Oczywiście, to wszystko co napisałem powyżej to zła, wierutna bzdura. Choć często, niestety, spotykam się z zupełnym niedbalstwem o tych, którzy potrzebują technologii wspomagających ich sposoby na korzystanie z Internetu. Niepełnosprawni są wśród nas. Pracuję z nimi często i od dawna; widzę, jak źle skonstruowane rozwiązania doprowadzają ich do smutku. Strony napisane podług niepoprawnych (lub żadnych) zasad semantycznego formułowania treści, obrazy bez alternatyw tekstowych, pliki video bez transkryptów. Seledynowy tekst na białym tle. Cuda na kiju. Rozumienie zasad dostępności jest jednak coraz lepsze; poprawiamy, co możemy. Robimy, co tylko potrafimy, aby sieć stała się dostępna dla każdego. Przynajmniej niektórzy z nas. Reszta za nami podąży, choćby dlatego, że tak nakazuje (bądź będzie – a zdarzy się to nieuchronnie) prawo.

Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja niepełnosprawnych w internecie poprawia się. Mogą w miarę komfortowo korzystać z tego medium, a serwisy, które ich zawodzą zobaczyć można coraz rzadziej. Jednak wciąż w głowach wielu projektantów czai się jedno przekonanie: że istniejemy my i ONI. MY i ONI. My – able-bodied, pełnosprawni i oni, disabled, niepełnosprawni. I, że my mamy dużo więcej opcji niż oni; że nam jest łatwiej i, że im jest trudniej. Współczujemy im wiedząc, że my przecież jakoś dajemy radę.

Dzisiaj zatem chciałem wspomnieć o paru interesujących artykułach, które znaleźć można w sieci. Tak się składa, że większość z nich dotyczy świata anglojęzycznego, ale w końcu mamy czasy globalizacji, a więc chyba zgodzisz się, drogi czytelniku, że chłonny wzorców zachodnich świat znany nam bliżej wkrótce będzie próbował dorównać.

Dzieci w przedszkolach pykają w iPady. Rodzice podają maluchom ekrany, po których mogą one wodzić palcem bez przeszkód zanim jeszcze nauczą się jeździć na rowerze i wiązać buty. Wczesne uzależnienia od technologii stają się powoli faktem. Jednocześnie WHO rejestruje, że od 1980 roku dwukrotnie powiększył się współczynnik światowej otyłości. Nie do końca wiadomo jeszcze, co powoduje światło emitowane przez ekrany LCD, ale naukowcy podejrzewają, że nic cudownego.

Na domiar tego, w Chinach i w Szkocji coraz więcej młodych ludzi widzi coraz słabiej. A połowa Brytyjczyków nie chce spacerować przez nawet 20 minut dziennie. Nie trzeba być Dr. House’em żeby zrozumieć jedno: spokojnie i z radością psujemy swoje zdrowie. Płacąc za to dużo pieniędzy i rozkosznie tarzając się w luksusie informatyzacji. Zmierzamy ku cukrzycy, zawałom, problemom ruchowym, utracie wzroku, słuchu i kłopotom z przetwarzaniem informacji. Nie wspominając o problemach ze zdrowiem psychicznym. Cena postępu? Być może.

Warto jednak pamiętać, że człowiek przyszłości zdrowszy nie będzie – będzie tylko lepiej leczony. A według statystyk, ponad 1 na 4 osoby wykształci lub nabędzie niepełnosprawność w okresie swojego życia. My i Oni? Nie.

My.

Projektujmy z głową, ziomale. Choćby po to, żeby móc tego całego szajsu używać w przyszłości samemu, albo żeby używać go mogli nasi najbliżsi.


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *