Marzysz o UXowym raju? Powodzenia.

On nie istnieje. Ja wysiadam!

Poniższy artykuł to zawartość jednego z newsletterów.

Zapisz się, by otrzymywać mięsiste teksty — takie jak ten — co dwa tygodnie, we wtorek.

Sytuacja trudną jest

Ponoć jeden ziom miał trzy nocniki. Jeden brązowy, drugi srebrny, a trzeci złoty. Żeby ubezpieczyć się na wszystkie okazje. A jak przyszło co do czego, to w obliczu zagrożenia i tak zrobił w gacie na schodach.

Z naszym UX jest często tak jak z tymi nocnikami. Przygotowujemy się na wszelkie ewentualności. Zbroimy w narzędzia, uczymy o podejściu do projektowania, staramy się poznać klienta… Znaleźć najlepszą z możliwych organizacji, w której będziemy mogli praktykować z dumą, z klasą i z radością. Czytamy sobie, na przykład, książkę Knappa o Design Sprintach, albo inne Tomery Sharony (np. “This is our research”), marząc o tym, jak to wprowadzimy to w życie, a potem się okazuje, że:

  1. Nie ma kasy.
  2. Nie ma czasu.
  3. Nie ma ani kasy, ani czasu.
  4. Interesariusze mają nas w dupie.
  5. Nikogo nie interesuje, że sześć-osiem osób to dobra liczba do prostych badań. Badania w ogóle nikogo nie interesują.
  6. Każą nam pracować na Windowsie.
  7. Każą nam pracować na Macu.
  8. Każą nam pracować w Axure (a żyletki się skończyły).
  9. Animacje są dla naszych pryncypałów ważniejsze niż produkt.
  10. Klienci, poinformowani o zaletach UX, wyglądają, jakby połknęli schabowego bez wcześniejszego pogryzienia.

A wiesz Ty, bracie, siostro, osobo moja droga, skąd to się bierze?

Cały na biało

Czytam obecnie bardzo ciekawą książkę “Antykruchość” (oryg. “Antifragile”) autorstwa Nassima Nicholasa Taleba. Pomimo pewnej antypatii, jaką żywię do niektórych z komentarzy autora, nie pozostaje mi nic innego jak przychylić się z zainteresowaniem do głównej tezy opisywanej w książce, która głosi, iż organizmy, systemy, organizacje i cała reszta świata generalnie rzecz biorąc działa najlepiej, jeśli wystawiona jest na okazjonalne trudne sytuacje, z którymi musi sobie radzić. Czyli takie “co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Kiedy o tym pomyślę w kontekście UX, klocki same wpadają na swoje miejsce (wybaczcie tę, dla niektórych zapewne znów fekalną, paralelę). Dlaczego myślę, że to działa? Bo:

  1. Zawsze, kiedy stawałem w obliczu jednej z sytuacji opisanych powyżej (brak partycypantów, brak czasu, brak entuzjazmu), udawało mi się coś tam stworzyć. Pomimo problemów. Czy to było dobre? Nie zawsze dobre, ale zawsze lepsze każdym następnym razem. Doświadczenie się kumuluje. Dzisiaj spalisz kaszankę, jutro zrobisz chrupiącą.
  2. Kreatywne rozwiązywanie problemów pojawiających się z nienacka skutkuje, przynajmniej w moim przypadku, skokiem adrenaliny i bardziej wydajną pracą. A także przynosi często niespodziewane rozwiązania.
  3. Akceptacja ryzyka i opracowanie planu w reakcji na pojawiające się zagrożenie pozwala mi się uczyć na własnych błędach, zamiast ruminować w żalu, kiedy wydarza się coś, czego nie zaplanowałem.
  4. Klienci uwielbiają, kiedy wygrzebiesz się spod sterty gówna i wejdziesz cały na biało oznajmiając: działa. Zrobiłem. Można sprzedawać bez (względnego) wstydu. Bo toto rozwiązuje problem, który miało rozwiązać. Jeszcze lepiej to działa, kiedy kompletnie poryty pomysł okręcisz jak kota ogonem i, mimo wszystko, wyprowadzisz na prostą. Brawo Ty.

Jaki z tego płynie wniosek?

  1. Jak mam doła, to zamykam kompa i wychodzę. Po powrocie jest lepiej. Nawet wizyta w kuchni po herbę, jeśli pijesz ją uważnie, a nie walisz duszkiem, robi lepiej (zainteresuj się mindfulness, czyli uważnością — przyda Ci się w pracy i w życiu). Jestem pewien, że jedną z Twoich metod reakcji na doła jest jakaś kompulsywna konsumpcja, jak nie batonów, to treści. Wyłącz ten telefon. Zostaw go w domu. Idź na spacer. Przewietrz głowę od technologii. Ona wisi w powietrzu jak smród, cieniem ostrej mgły zasłaniając Twoje dobre pomysły.
  2. Moje rozwiązanie problemu jest zawsze najlepsze, jeśli nie znam innego. Bo tylko ja znam kontekst projektowy tak dobrze, siedząc w projekcie. Żaden autor książki, żadna istota widziana na konferencji nie ma takiego wglądu w to, czego ja — w moim projekcie — potrzebuję. Toteż, sny o Google Sprintach to tylko sny.
  3. Podejmowanie ryzyka jest stałym elementem mojej pracy. Nie obawiam się konsekwencji (oczywiście, funkcjonując w ramach moich zasad etycznych). Co najgorszego może się stać, jeśli gram fair? Jeżeli moi szefowie nie zrozumieją, że jestem uczciwy i staram się najbardziej jak mogę, to nie zasługują na to, by mieć mnie w zespole.
  4. Biorę na klatę fuckupy i rozkminiam je w szczegółach, ucząc się na nichi “utwardzając” na przyszłość. Antykruchość!
  5. Zamiast tracić czas na szukanie case studies i ślęczenie w literaturze, robię coś małego, traktując to jako eksperyment. W ten sposób mogę dowiedzieć się czegoś, z czego nie zdawałem sobie sprawy. Testy z jednym użytkownikiem to lipa i nie powinniśmy brać ich za gospel? Jasne. Ale kiedy nie mamy niczego, nawet jedna osoba może powiedzieć coś ciekawego. Ważne jest, jak to zinterpretujemy i, czy zapali nam się żarówka, która oświetli dalszą drogę.
  6. Jeśli naprawdę utknę, uciekam do moich kolegów i koleżanek, a nie do Knappa i wyziewów O’Reilly czy — nie daj Boże — Heliona. Pytam. Węszę. Wiedza zdobyta w praktyce wali na deski każdą wyśnioną w akademii. Zawsze. A przynajmniej zawsze w UX i zawsze według mnie i mojego doświadczenia. U Ciebie może być inaczej.
  7. Wiem, że często się mylę. Ale wiem, że nie dowiem się, gdzie się mylę i jak się następnym razem nie pomylić, jeśli czegoś nie spróbuję.
  8. Wiem, że jako UX na projekcie prawdopodobnie jestem w sytuacji, w której nikt nie wie o użytkowniku i jego potrzebach tak dużo, jak ja — nawet, jeśli wiem bardzo niewiele. A już na pewno wiem, że tylko mnie to obchodzi. A jak coś mnie obchodzi, to potrafię naprawdę, naprawdę nieźle przysunąć, żeby wyszło jak trzeba. Nie będzie interesariusz plwał mi w tfasz ni dzieci mi pisał jak user needs, bez podstaw.

A zatem:

  1. W czasie kilkunastu lat kariery nie widziałem jeszcze organizacji, która zaimplementowałaby proces UX jak powinna (czytaj: taki z pięknych książek) — proces, o którym marzę. Ale widziałem masę takich, które stworzyły dobre produkty i usługi. Często zupełnie na przekór moim wskazówkom. Nie mam monopolu na wiedzę. I całe szczęście, bo nie wiem, czy życie w zaprojektowanym przeze mnie świecie byłoby przyjemne (np. od razu zredukowałbym Internet do terminalu tekstowego i co? I o. Już się pocisz na samą myśl).
  2. Przestałem się o to martwić kilka lat temu, starając się teraz robić, co mogę, by być zadowolonym pod koniec dnia. Tak, żebym wiedział, że nikomu nie zrobiłem krzywdy, a może komuś poprawiłem humor, rozwiązując jego problem.
  3. Pracę zawsze możesz zmienić. Zniszczone nerwy zmienić trudniej. A jeszcze trudniej zmienić podejście na takie, w którym nie będziesz niszczyć sobie nerwów, reagując i ucząc się na swoich poślizgach.

Fajnie? Chyba fajnie! Zapisz się na newsletter Opowieści ze świata UX, by:

  1. Otrzymywać maile motywująco-filozoficzne, takie jak ten.
  2. Cieszyć umysł mailami pragmatycznymi, praktycznymi — zupełnie nie takimi jak ten. One się przeplatają.
  3. W chwilach permanentnego zatwardzenia intelektualnego wybierać sobie coś do czytania z archiwum newslettera. Tak; zapisując się dzisiaj dostaniesz dostęp do całego archiwum.
  4. Zapisać się do LinkedInowej grupy UX z głową, na której prawie 800 osób z całej Polski dyskutuje o sprawach UXowych!
  5. Dostawać najlepsze i wybrane oferty pracy — nieregularnie, ale za to konkretnie i bez ściemy.
  6. Dowiadywać się w pierwszej kolejności o warsztatach, specjalnych webinarach i konkursach tylko dla subskrybentów.

Zawsze w przystępnej formie, zawsze bez nadęcia i akademickiego pitupitu.