Od jakiegoś czasu kręciło mnie, żeby zrobić jakieś małe badanie na temat tego, co stanowi największe bariery do wdrażania dostępności napotykane przez organizacje w Polsce. Zdecydowałem się wreszcie na ankietę, bo zbyt dużo roboty mam, żeby poświęcić się wywiadom. Chociaż to półśrodek, to zwrócił ciekawe efekty. Prezentuję je tutaj anonimowo. Podsumowuję je też paroma wnioskami, ale to na końcu. Gdzie mnie przycisnęło, wstawiłem komentarze. Przebijaj się.
Metoda
Ankietę przeprowadziłem w kwietniu 2025 roku. Na pytania odpowiedziało 29 osób. Niby niewiele, ale za to rozrzuconych po różnej wielkości zespołach — od jednoosobowych do takich powyżej 100 osób. I po firmach od małych (poniżej 100 osób) do tych dużych, powyżej 1000 osób. Jest to zatem jakiś tam wyznacznik tego, co się dzieje.
Najczęściej występujące bariery
Przygotowałem listę barier, które obserwuję w interakcji z organizacjami wszelkich rozmiarów, od tych małych, po duże. Te najczęściej wybierane przez osoby respondenckie to:
- Braki w wiedzy zespołów,
- Zbyt mało zaangażowanych w proces wdrażania dostępności osób, które nie mogą zawrócić całej Wisły kijem,
- Zakorzenione, stare przyzwyczajenia, które ciężko pokonać,
- Problemy we współpracy między zespołami,
- Opór stakeholderów wyższego szczebla,
- Niechęć do uczenia się ze względu na pojmowanie dostępności cyfrowej jako stratę czasu (westchnienie).
Bariery w kontekście rozmiaru zespołów
W organizacjach, w których tylko jedna osoba zajmuje się dostępnością, główne wyzwania to:
- Brak wsparcia i zrozumienia wartości dostępności cyfrowej,
- Ograniczenia technologiczne,
- Opór ze strony kierownictwa.
Co ciekawe, ale zapewne nie niespodziewane, w większych firmach, gdzie dostępnością zajmuje się pojedyncza osoba, pojawia się problem „polityki firmy” i strachu przed nieznanym.
W organizacjach, w których zespoły są małe (poniżej 10 osób), największe problemy to:
- Brak specjalistycznej, dostępnościowej wiedzy i umiejętności,
- Niewystarczająca liczba zaangażowanych osób (to ciekawe — zapewne tutaj ujawnia się naprawdę „zespołowa” natura zagadnienia, a w dużej organizacji dopada nas efekt skali),
- Zakorzenione przyzwyczajenia.
Dwa ciekawe cytaty są warte podkreślenia:
„Nie wiemy, co robić i w jakiej kolejności i trochę się miotamy, nie do końca możemy działać samodzielnie, jesteśmy zależni od zagranicznej spółki-matki, a na tym wyższym etapie nie zapadają żadne konkretne decyzje, przez co mamy poczucie, że, mówiąc kolokwialnie, jesteśmy spuszczani na drzewo”.
„Spuszczani na drzewo” powinienem sobie pyknąć na koszulkę. To chyba jedno z najczęstszych wyrażeń przywoływanych kolokwialnie przez moich sfrustrowanych klientów.
Jestem dzisiaj po drugiej rozmowie z zespołem produktowym, który jest 'odpowiedzialny’ za wdrożenie dostępności i dowiedziałam się, że (pomimo wielkich zasobów), nie planują wybierać na tym etapie ani firmy, ani nie chcą inwestować w szkolenia, ale bardzo chętnie powierzą mi ten temat, bo przecież byłam na jednym szkoleniu, interesuję się tematem i zaczęłam szkołę dostępności (…)
Czyli stara, dobra metoda: chcemy mieć szybko, tanio i dobrze. Niestety, tak to nie działa. Łączę się w bólu i zapewniam, że to też nie jest wyjątkowe podejście, niestety. Sprawy nie poprawia pogoń za certyfikatami i próby zalegitymizowania wiedzy, które są niewiele warte, jeśli nie poparte praktyką. Znam osoby certyfikowane, których do klienta bym nie wypuścił. Znam też takie, które w życiu certyfikatów na oczy nie widziały, a robią doskonałą robotę. I jedno i drugie zdarza się cały czas. Skup się raczej na praktycznym stosowaniu przyswajanej etapami wiedzy, niż wstawianiu screenshotów dyplomów na LinkedIn. Rób certyfikaty dla siebie, jeśli ich potrzebujesz, ale nie po to, żeby się nimi podpierać, bo one są z papieru. Papier się gnie. Zrób se lepiej stojak z książek naładowanych wiedzą i z repo na GitHubie.
W średniej wielkości zespołach (10-50 osób), dominują:
- Problemy z podziałem odpowiedzialności (tu się robi ciekawie!),
- Opór ze strony innych działów,
- Kłopoty ze współpracą między zespołami.
A więc efekt skali daje o sobie znać. Im większa odpowiedzialność i więcej osób zaangażowanych w temat, tym relatywnie większy chaos i niewygoda. Sztywniejsze procesy, trudniejsza adaptacja. Oraz przerzucanie się gorącym ziemniakiem.
Nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za wprowadzenie dostępności by nie wpakować się na minę. Przerzucamy się odpowiedzialnością i stoimy w miejscu.
Osoby piszą także o tym, że „cała wina za złą dostępność zrzucana jest na developerów, a inni umywają ręce”. Pojęcie sportu zespołowego nie istnieje. Indywidualizm bierze górę. Jeff Bezos tryska rakietą kosmiczną w kosmos, a Kasia Perry wraca rozanielona. Jeśli nie widzisz związku między wynikami ankiety a tym wydarzeniem, to zastanów się dwa razy.
Jeden z moich ulubionych cytatów to („dbanie o dostępność powstrzymuje”):
[…] sprzeciw od grafików, bo 'przez ten cały WCAG wszystkie serwisy będą na jedno kopyto i nudne’
Myślę, że to bardzo dobrze mówi o tym, jak postrzegamy sieć przez pryzmat wizualnych doświadczeń, nie do końca rozumiejąc, że w zasadzie każdy mechanizm webowy można przygotować w dostępny sposób i wygląd ma tu niewiele do rzeczy. Oczywiście, często słyszę ten argument, ale myślę też, że będzie on powoli odchodził w mroki dziejów.
W zespołach dużych, czyli takich powyżej 100 osób, wyliczane najczęściej bariery do implementacji dostępności to:
- Brak jasnych wytycznych i priorytetów (a więc znów procesy!),
- Koordynacja działań (patrz wyżej),
- Braki w wiedzy.
W prosty sposób opisała to jedna z osób:
Nie wiemy, co robić i w jakiej kolejności i trochę się miotamy.
Bariery w kontekście rozmiaru firmy
W firmach małych, poniżej 100 osób, dominują:
- Brak wiary w wartość dostępności,
- Ograniczenia budżetowe,
- Zależność od wewnętrznych decyzji.
Co ciekawe, z mojego doświadczenia wynika, że kiedy wzrasta wiara w wartość dostępności, to i kaska się znajduje. Na tej samej zasadzie, na której przy wzroście zainteresowania bezpieczeństwem pojawiają się inwestycje w nie, i tak dalej. A zatem praca u podstaw to jest to, co na pewno może pomóc; edukacja — w tym darmowa — a przede wszystkim zmiany społeczne, które doprowadzą do innego spojrzenia na niepełnosprawność. Tutaj raz lepiej, raz gorzej, jak wiadomo…
Jak pisze jedna z osób:
Moja firma nie widzi wartości w inwestycję w dostępność, a większość projektów to aplikacje webowe dotyczące branż, które nie zostały zawarte w EAA.
W średnich firmach bariery skupiają się dookoła utrwalonych przyzwyczajeń, budżetu i oporu ze strony interesariuszy. Nie dalej jak kilka dni temu rozmawiałem z klientem, którego bezpośredni zwierzchnik stwierdził, że „osoby niewidome nie pracują” (jeden poziom wyżej od „nie używają internetu”), więc nie będą „tego używać”. Ekhem. To ja pójdę na kawkę może.
W dużych firmach (powyżej 1000 osób) zaczyna się robić bardzo ciekawe. Bariery niby te same, czyli problemy komunikacyjne, rozmycie odpowiedzialności, presja czasu (gacie już czekają na nadejście 28 czerwca, kiedy to zmienią kolor), ale pojawiają się ciekawe cytaty:
[…] Jeśli chce się to zrobić w 8 miesięcy, to jest to przepis na wypalenie zawodowe wielu zaangażowanych osób.
To bardzo ważna obserwacja. Tak, można się grubo wypalić i znam to z własnego doświadczenia. Dlatego jedyną szansą na podejście do tematu jest praca powolna i spokojna. Spójrzmy prawdzie w oczy — większość firm i tak nie zdąży na ten mityczny 28 czerwca. Nie spodziewałbym się zresztą tego dnia deszczu meteorytów. Klucz do tematu kryje się, moim zdaniem, w rozsądnym i zrównoważonym podejściu. Do tematu i do siebie.
Inna osoba wskazuje na dwa ciekawe problemy:
Z perspektywy mojego zespołu: dostawcy usług 'wdrażania dostępności’ odwalają ostrą fuszerkę 🙂 Proponują rozwiązania off-shelf, które mało dają w kontekście tego, jak duża organizacją jesteśmy. Kolejną sprawą jest to, że szkolimy ludzi ale… na koniec boją się zastosować tę wiedzę – że coś popsują, coś źle zrobią.
Nie dajcie sobie, kochane osoby, wciskać kitu i nie kupujcie off-shelf. To się może sprawdza na pierwszy rzut — jeśli bowiem w zespole nie ma żadnej wiedzy, to ustawienie pewnej bazy, właściwej każdemu przypadkowi, jest konieczne. I to może być coś „z pudełka” (szkolenie sprzedawane na kilogramy, kurs video na wiaderka i tak dalej). Ale im dalej, tym trzeba bardziej indywidualnego, rozważnego podejścia. Dobry dostawca usług związanych z dostępnością będzie próbować zrozumieć model działania organizacji i wyzwania, przed jakimi stoją zespoły. Szukajcie takich.
Natomiast osobom, które myślą, że w Internecie coś można popsuć, odpowiem tak: on już i tak jest popsuty. A jeśli coś chwilowo rypnie, to można zrolować i wystawić tymczasowo stare, próbując dokonać lepszej poprawki. Tak więc bez obaw. Inna sprawa to czy się za to po łapach dostanie — w kulturze obciążania innych osób odpowiedzialnością za błędy i wytykania palcami to się dzieje dość często. Niestety. Mimo to uważam, że warto sikać pod wiatr.
Moje wnioski
Specjalnie piszę „moje”, bo one są moje. Twoje mogą być inne. W ogóle dużo z tego, co tu piszę, wyciągam z mózgu na podstawie moich własnych doświadczeń pracy z wieloma zespołami w firmach każdego z występujących w ankiecie rozmiarów. Tak więc przefiltruj to sobie przez to, co Chcesz. Ale ja myślę tak:
- Daleka droga przed nami. Edukacja to coś, co można zrobić, i to wcale nie największym kosztem. Można poradzić sobie też później z wyborem technologii. Ale barier nabytych przez nas w procesie edukacji („boję się coś powiedzieć albo zrobić”) albo narzuconych przez zamordystyczne metody pracy w kapitalizmie („to nie moja brocha”, „ma być szybko i tanio i dobrze”) tak łatwo pokonać się nie uda. Nie wiem, czy to się zmieni, zwłaszcza biorąc pod uwagę radykalizujące się społeczeństwo i polityczno-gospodarcze zamieszanie. Trochę się o to obawiam. Ale może rynek wymusi na dostawcach produktów i usług cyfrowych to, żeby robili lepsze rzeczy, a nie tylko więcej.
- Dużo roboty jest do wykonania dla dostawców usług związanych z dostępnością. I mówię także o sobie. Musimy nabrać przekonania, że każda firma i każdy klient jest inny. Dostępność to nie jest cookie cutter, chociaż raz po raz widuję te same błędy i nadziewam się na te same patyki do szaszłyka. Ale otwarcie się na biznesy naszych klientów i próba zrozumienia ich indywidualnych potrzeb to podstawa. Nie każdy potrzebuje 200-stronicowego audytu. Nie każdy potrzebuje nawet szkolenia prowadzonego przez dwa dni z zestawem slajdów. Czasem szukanie pomocy oznacza prośbę o przyjrzenie się procesom, propozycji biznesowej, strategii… Dobra firma konsultingowa umie w te klocki.
- Potrzeba więcej wsparcia dla osób ambasadorskich w firmach. Tych osób, które widzą coś ważnego w dostępności i chcą się jej poświęcić. To ukłon w stronę Ciebie, jeśli zarządzasz zespołem albo zespołami. Wspomóż te osoby. One mogą zrobić bardzo wiele, ale bez możliwości działania „pobłogosławionego z góry” nic z tego nie wyjdzie.
- Trzeba przestać załamywać ręce i bać się terminów, a nieco bardziej realistycznie oceniać wysiłki i możliwości. Oraz planować budżety. Inwestycja w dostępność zawsze się opłaca, choć na początku może tego nie widać. Ale najważniejsze jest pokonanie strachu. Tak na końcu kija zadanie, które stoi przed większością organizacji to po prostu kolejna okazja do rozwoju.
I tego polecam się trzymać. A Ty zrobisz, jak zechcesz! I dobrze.
Dodaj komentarz