Szczęśliwego Nowego Roku, chociaż pewnie się spóźniłem, bo całkiem nieźle się rozkręca! Za mną już udane warsztaty dla Learn Design, do tego premiera książki (4 marca!), planowanie wizyt w Polsce… Jest intensywnie.
Ale Tobie należy się kolejny wpis, a więc dzisiaj chciałem napisać o czymś, co na pozór wydaje się oczywiste — a jednak wcale takim nie jest (o czym z nieustającym zdziwieniem przekonuję się, pracując z małymi i dużymi organizacjami).
Będę zresztą trąbić o tym także w książce. W zasadzie trąbię o tym od bardzo dawna: dostępność (web accessibility) jest nierozerwalnie związana z doświadczeniem użytkownika (user experience). Piotruś Morville powił już dawno taki plaster miodu, na którym wyłożył jak tzw. sołtys krowie, że dostępność jest częścią większego ekosystemu, w którym obcujemy z doświadczeniem cyfrowym. Pokaczkuj sobie.
Z mojego punktu widzenia i przyglądania się zachowaniom humanoidów obcujących z technologią wygląda to tak: minęły czasy, w których mogliśmy dawać osobom używającym naszych produktów i usług tylko użyteczne i może estetyczne rozwiązania. Po okresie nacisku na użyteczność, którą jako-tako wyprostowaliśmy, a potem na estetykę i prędkość tworzenia kosztem jakości (który niestety wciąż trwa), nadchodzi moment na podrapanie się w głowę i skminę, że bez dostępności nie pojedziesz. Dlaczego?
Dostępność poprawia wygodę korzystania z rozwiązań cyfrowych, nawet dla osób, które na co dzień nie korzystają (albo nie wiedzą, że korzystają) z technologii asystujących. Poczytaj choćby o tym na stronie W3C. Słowo klucz: everyone. Czyli „wszyscy”.
Dostępność kosztuje Twoją organizację, niezależnie od tego, czy ją implementujesz, czy nie. Pisał o tym pięknie Karl Groves, którego nieustannie polecam.
Jeśli Twoje MVP nie jest dostępne, to nie jest to MVP!
Osoby, które odbijają się od niedostępnych rozwiązań cyfrowych idą sobie w cholerę i znajdują lepsze. Bo niby dlaczego nie? Po co mają się męczyć w 2025 roku, kiedy na rynku aż tyle dobrych i niedobrych rozwiązań ich problemów? Jim Kalbach powiedział mi kiedyś:
„Nikt nie chce używać twojego produktu. Ludzie mają problemy do rozwiązania, i tak szybko, jak ktoś rozwiąże je lepiej (wygodniej), rzucą twoim produktem w kąt.”
Ma chłopina absolutą rację.
Dostępność wspiera też, a nawet popycha do przodu, innowacyjne myślenie. Rozpoznawanie tekstu i obrazów to coś, w czym spece od dostępności grzebali, zanim ktoś kichnął na nas sztuczną inteligencją. Potrzeba zaspokojenia ludzkich potrzeb, także tych komercyjnych, to świetny motor zmian w każdej organizacji. Ha; w zasadzie mógłbym napisać artykuł pod tytułem „Dlaczego każda organizacja powinna zdać sobie sprawę z tego, że coś sprzedaje„, ale myślę, że wystarczy, że tylko napiszę, że mógłbym to zrobić, a resztę sobie dopowiesz.
Jeśli to wszystko do Ciebie nie gada, to sobie przemyśl taki przypadek:
Jasio próbuje zabookować loty do Paryża, bo zamierza zabrać córkę i żonę do Disneylandu. Używa pięknej strony, która agreguje wyniki wyszukiwania dostępnych lotów od wielu linii lotniczych. Wszystko gra i świeci, dopóki estetyczna strona śmiga dla Jasia na pracowym komputerze, którego używa w porze obiadowej (albo w czasie nudnego Zooma z daily; brawo, Jasiu). Niemniej jednak, wracając autobusem do domu i próbując poprowadzić dalsze badania w temacie, Jasio napotyka na kaszlący internet. Ciurka i ciurka, dane niby się przesączają do telefonu, ale dwa kilogramy nawalonego bez sensu JavaScriptu i niesemantyczna struktura strony dają się w kość jasiowemu Chrome. I już, pozamiatane.
Jasia coś strzela. Jego nastawienie do dość wysokich cen biletów się pogarsza, bo podsyca je, uwaga, nie tyle kiepska użyteczność (chociaż też — bo wszystko ciężkie i powolne!), ale i bardzo zła dostępność serwisu. Gdyby bowiem osoby tworzące tę stronę zwróciły uwagę na to, że większość ruchu odbywa się ze smartfonów, a internet wcale nie jest często tak szybki w mobilnym połączeniu, jak to obiecują panie w reklamach, to… Byłoby trochę inaczej. Byłoby też inaczej, gdyby patrzono na doświadczenie holistycznie, a nie przez pryzmat kompa w pracowni UX. Jasio pewnie poleci do tego Paryża, ale co się w procesie nadenerwuje, to jego.
A więc, tak: dostępność jest nierozłączna od user experience. Etykiety są w zasadzie tylko po to, żebyśmy się mogli połapać, o co chodzi. Zamiast się zastanawiać, kto w Twojej organizacji jest za dostępność odpowiedzialny, pomyśl o tym, że każda osoba.
Jasio Ci podziękuje.
Dodaj komentarz