Skróciak: o tym, jak porządnie wypozycjonować stronę w Google może każdy – o ile ma coś do zaoferowania i trochę zacięcia.
Ten post piszę w odpowiedzi na prośbę Kamila z UsabilityPL, który prosił, żebym napisał coś o SEO (Search Engine Optimisation – jeśli nie wiesz, co to znaczy, to zrób rozpoznanie) dla “amatorów”. Jak sprawić, żeby nowy produkt zaistniał w internecie i “wyskakiwał” wysoko w Google? W swojej ciągłej współpracy ze specjalistami od przygotowywania tekstu i wszelakiego innego contentu oraz mózgami zajmującymi się marketingiem bezustannie obijam się o to pytanie. Odpowiedź jest, jak to zwykle bywa, o wiele prostsza niż można się spodziewać.
Chociaż może okazać się bolesna, bo wymaga myślenia. Jak to zwykle bywa. Oto przepis.
Miej coś do zaoferowania. Naprawdę. Brzmi dziwnie, ale tak jest; 99{50db5b16c25d410353831942a104e2214f143a50b40fe2fd80019734a342ecf3} stron, które wiszą w cyberprzestrzeni nie ma zupełnie nic do zaoferowania. Doklejone do istniejących i dobrze już zdefiniowanych nisz rynkowych lub zaplanowane naprędce i bez porządnego rozpoznania konkurencji, miliony blogów, stron małych firm i firm większych zakiszają internet niczym bakterie kapustę w słoiku. Tak samo jak te bakterie, strony wiszące czeka los raczej gówniany: zapomnienie. Bakterie przynajmniej dobrze wspomagają trawienie. Przepuść przez głowę następującą listę:
- Czy mój produkt ma w ogóle jakąś konkurencję, a jeśli tak, to jaką i jak ona sobie radzi?
- Czy potrafię udowodnić sobie, że istnieje na moje pisanie/grzebanie palcem w piasku/wypociny zapotrzebowanie?
- Czy jeśli takowego nie ma – będe umiał je stworzyć?
- Czy mam jakiś długoterminowy plan, czy tylko obudziłem się z chęcią “zrobienia czegoś”? Jeżeli tak jest, to podpowiem: zrób sobie kawę i przemyśl drugi raz.
Pamiętaj o tym, że ludzie to nie batony czekoladowe i samo ładne opakowanie im nie wystarczy. Powinieneś mieć coś do zaoferowania.
Adresuj potrzeby użytkownika i pamiętaj o ogonie (long tail). O tym pisał będę w serii artykułów na temat pracy z modelem user needs GDS (Government Digital Services, UK). W skrócie chodzi o to, że każdy unikalny URL twojego serwisu powinien adresować jedną potrzebę użytkownika. A long tail, czyli długi ogon to niszowe potrzeby, które możesz najczęściej zignorować. Opracuj poprawną architekturę informacji! Użyj do tego głowy. Naprawdę nie potrzebujesz inwestować zyliona dolarów w narzędzia i wygibasy. Kartka, papier, karteczki PostIt i ołówek to wszystko, czego potrzebujesz.
Twórz content z sensem i pamiętaj o semantycznej poprawności. Z 1{50db5b16c25d410353831942a104e2214f143a50b40fe2fd80019734a342ecf3} stron, których istnienie ma sens odrzucić można kolejne kilkadziesiąt procent tych, które zawierają zawartość stworzoną przez nieumiejętnie posługujących się językiem i tworzących nielogiczne dyrdymały entuzjastów. Google nie jest głupi (choć ślepy i głuchy, ale coraz mniej) – wie, kiedy coś ma sens, a kiedy nie. I odpowiednio to zaadresuje.
Poprawność semantyki kodu ma ogromne znaczenie. W czasach AltaVisty i Yahoo, zanim pojawił się Google pchaliśmy tony słów kluczowych w każdą stronę; wypełnialiśmy tagi META tymi samymi słowami kluczowymi i upewnialiśmy się, że kolejność nagłówków, paragrafów i list jest poprawna. Teraz nie trzeba już cisnąć w wypełnianie zawartości słowami kluczowymi na siłę, ale powinieneś wiedzieć, że pisać poprawnie w internecie (a raczej: publikować treść) trzeba według przyjętych zasad, a nie na pałę. Upewnij się, że:
- Każda strona ma nagłówki, paragrafy, opisane tabele, listy i całą resztę użyte jak przykazało W3C. Etykiety mają sens, a elementy niewidoczne są naprawdę niewidoczne. Formularze można wypełnić bez zgrzytania zębami.
- Twoje materiały wideo mają transkrypty, a pliki podłączone do strony mają poprawnie zdefiniowane metadane i poddadzą się crawlerowi (semantyka raz jeszcze!).
- Obrazy i dziwaczne aplety są wyposażone w alternatywy tekstowe.
- Możesz użyć strony bez myszy – Google nie ma myszy, bo do ich biur można przyjść z własnym kotem – pewnie dlatego.
Robiąc tak będziesz miał pewność, że zawartość jest dostępna dla mechanizmów wyszukiwawczych – a przy okazji dla osób niepełnosprawnych. Pamiętaj, że najbardziej upośledzonym użytkownikiem internetu jest właśnie Google.
Pisz z myślą o internecie, a nie gazetce osiedlowej. Być może posiadasz doświadczenie w publikowaniu treści pisanych, brzęczanych i wyjękiwanych. Ale ono zapewne odnosi się do mediów tradycyjnych. Internet to nie magazyn drukowany ani książka, choć kieruje się podobnymi zasadami. Pisz krótko, zwięźle i na temat (chyba, że jak ja budujesz wartość swoich wypocin na dziwnych konstrukcjach językowych i porównaniach rodem z wczesnej literatury inuickiej).
Pisz poprawnie! Jezus, Maria! Ileż bzdur można wyczytać w tym internecie. A jeszcze więcej naczytać można się bzdur pisanych niepoprawnie. Jeśli nie czujesz się na siłach pisać gramatycznie i bez byków, to używaj procesora tekstu. Najgorsze, na co możesz się porwać to niepoprawne pisanie w obcym języku. Albo się doucz, albo po prostu odpuść. Pisz do szuflady przez rok, jeśli musisz, ale wychyl głowę ze skorupy dopiero, kiedy zaczniesz robić to dobrze.
Ogarnij technikalia. To właściwie najmniej ważne – ale zrób to. Buduj responsywne strony i serwuj zawartość w ciekawy sposób niezależnie od urządzenia, na którym jest odczytywana. Jeśli to, co robisz zachowuje poprawną semantyczną strukturę, to zapewne tak będzie. Zadbaj o adresy linków i pamiętaj, że takie, które mają etykietę “kliknij tutaj” są naprawdę kaka warte. O ile mi wiadomo (zapewniał mnie o tym mój hardkorowy kolega John, spec od optymalizacji i wydajności tego, co budujemy w pracy), Google preferuje strony responsywne i faworyzuje je w listach z wynikami wyszukiwania.
Podsumowując, przestań martwić się o zagęszczenie słowami kluczowymi, metatagi i pay per click. Jeśli będziesz miał produkt, z którym interakcje prowadzić będą użytkownicy portali społecznościowych, jeżeli zbudujesz publiczność odbiorców, to SEO ogarnie się samo. Spotkałem na swojej drodze wielu klientów, którzy chcieli zacząć od drugiej strony, a to po prostu nie działa tak dobrze, jak nam się wydaje.
Co z tego zrozumieć? Zapamiętać następujące terminy:
- Wartość – twórzmy treści, które ktoś chce oglądać, czytać i przywoływać w dyskusjach,
- Poprawność – semantyczna, strukturalna, jakościowa, gramatyczna i ortograficzna,
- Dostępność – matołologicznie serwowana, responsywna zawartość, którą odczyta nawet głucha mikrofalówka bez kulki,
- Interakcja – portale społecznościowe, opiniotwórcze grupy, twoja (lub klienta) marka i ogólne doświadczenie użytkownika. Wykorzystuj siłę swojej grupy docelowej!
Kończę na dzisiaj, bo idę na piwo; te artykuły o GDS nie napiszą się na wodzie.
Dodaj komentarz