Skróciak: o tym, jak często ślizgamy się po powierzchni zapominając, że klikanie to tylko czubek góry lodowej.
Żywokost to taka roślina chyba. W tym artykule będzie też o krabach i łódkach.
Zwizualizuj sobie: jest bosko. W efekcie tygodniowej pracy nad prototypem zrobiłeś batona, czyli guzik. Można sobie kliknąć. Jest też nawigacja główna, jest ta druga, a wszystko schowane pod hamburgerem, żeby było zgodnie z obowiązującymi trendami. Strona jest responsywna, ba; jest nawet dostępna dla technologii takich jak czytniki ekranowe, nie mówiąc już o tym, że pod video widać link do transkryptu. Jest ładne logo i symbol koszyka i ikony dobrze opisują czynności, które wykonujemy klikając na nie (stawiam piwko, jeśli ktoś zidentifikuje, skąd ten tekst). Projektujesz na innych szczęście, rozlewasz czystą małmazję. Siedząc przed swoim Jabłuszkiem doznajesz intelektualnego wzwodu (nie umiem wpaść na ekwiwalent tego u pań, ale pewnie też można coś wymyśleć). Coż za prototyp! Tytus de Zoo by się nie powstydził. Szef się jara.
To wszystko zrobiłeś zgodnie z wyznacznikami, o których pisał dziadzia Nielsen, Pan Garret, Pan Spool. Luke Wroblewski byłby z ciebie dumny, bo przyjrzałeś się formularzom. Jest bardzo ładnie i kolorowo i nawet typografia lata i świeci. To już dwa tygodnie później, kiedy strona gotowa po tym, jak zaakceptował jej prototyp zespół stakeholderów u klienta. Napisałeś na UsabilityPL i nikt nie chciał zatańczyć na twoim grobie.
Tylko ten jeden Kutyła, skubaniec, napisał: „A po co to?”
Zmroziło cię. Jak to, po co? No dyć klient tak chciał. Bo tworzy się nowy serwis. Bo szef uważał, że warto. Wziąłeś więc kredki, ołówki, gumkę i plaster i stworzyłeś szybko szkice, a potem prototyp, a w międzyczasie jeszcze udało ci się pokazać to koleżance z biura, co ma ładne oczy i oczarować ją trochę swoim profesjonalizmem, prosząc o szybki test („Nie ważne, że nie wiesz co to, ja chcę zobaczyć, czy uda ci się za pomocą tego kupić żywokost?”). I to wszystko przy poklasku tuzów blogerskich tego świata, głównie tych zatrudnionych przez amerykańskie korpo, tudzież tych zatrudnionych przez korpo amerykańskie poczyniające wjazd do Polski, albo tych, co w Polsce mają własne mini-korpo na modłę amerykańską, albo tych, co chcieliby mieć. Oni wiedzą, czego chcą.
A tu wyłazi taki i kwestionuje dezycję o zaprojektowaniu systemu internetowego do sprzedaży żywokostu dla północnoatlantyckich poławiaczy krabów. I mówi, że oni może tego wcale nie potrzebują.
Ogarniają cię wątpliwości. Może oni naprawdę tego nie potrzebują? Może nie ma internetu na ich trawlerach, albo nie potrzebują żywokostu, bo wolą krabie szczypce? Czy ktoś to sprawdził? Nieśmiało zadajesz to pytanie i… Voila, czyli francuskie słowo na sraczkę. Nie sprawdził. Feck.
Strona online po pół roku wiszenia generuje 1,28 wizyty, z czego 50{50db5b16c25d410353831942a104e2214f143a50b40fe2fd80019734a342ecf3} to chiński bot o wdzięcznym imieniu Xiao Ping.
Ale jak to, ja jezdę UX designerę! To nie moja wina, bożem dobrał guziki i kolory i typografię i nawet zrobiłem tak, że ślepa kura może tego użyć na ajfonie!
A wiesz, że to, co widać nad wodą to tylko 10{50db5b16c25d410353831942a104e2214f143a50b40fe2fd80019734a342ecf3} lodowca?
Przestań ślizgać się po powierzchni user experience design. Zapomnij o klikaniu i interakcji. Spójrz na przyczyny zjawisk i zrozum domenę, w której operujesz: zainteresuj się ludzkimi zachowaniami. Wyłącz komputer. Sprawdź, czy doświadczenie, które projektujesz ma sens. Spędź większość budżetu na porządnym discovery. Czy to, co chcesz zrobić w ogóle ma sens? Może powinieneś pokazać jaja i udowodnić, że warto zrobić coś zupełnie innego?
Projektowanie cyfrowych usług już dawno wyszło poza obcowanie projektanta z komputerem i jego intefejsem. Zastanów się nad tym zdaniem.
Do przeczytania!
P.S. Chciałem wstawić fajnie zdjęcie ze zlizywaniem lodowca, ale nie mogłem znaleźć takiego na licencji CC. Zobaczcie to od Yvonne na Flickr.
Dodaj komentarz