UX Lisbon, czyli pasztety z denata

UX Lisbon, czyli pasztety z denata

Nie byłem pewien, czy kupić bilet na konferencję UX Lisbon. Cena była dość zaporowa – nawet jak na brytyjskie warunki. Renoma konferencji jest spora, ale słyszałem też na temat tego wydarzenia sporo krytycznych opinii (związanych głównie z organizacją). Mimo to, zachęcony tym, że z wydarzeniem zbiegł się w koncert jednego z moich ulubionych zespołów, Dead Can Dance, jak to mawiają po mojej stronie basenu „I’ve taken the plunge” i poleciałem do pięknej stolicy Portugalii na parę dni. Zresztą, uwielbiam Lizbonę i byłem tam wielokrotnie – a więc tak naprawdę długo nie musiałem się zastanawiać.

Moje obawy były płonne. Konferencja jest na naprawdę światowym poziomie – wszystko działało jak należy, może poza śmiesznym systemem zapisów na warsztaty, który kazał uczestnikom czekać w kolejce rodem z filmów Stanisława Barei. Ta niewielka niedogodność zrekompensowana była jednak przez to, co działo się później.

Przede wszystkim, warsztaty, na których byłem nauczyły mnie nowych rzeczy i nie uśpiły mnie. UX Lisbon to właściwie głównie warsztaty, trwające trzy dni (ja ze względu na morderczą cenę biletów zdecydowałem się na pakiet jednego dnia warsztatów i drugiego dnia prelekcji). Uczestniczyłem w zajęciach Mike’a Gorgone, który zademonstrował, jak w praktyczny sposób przełamywać bariery komunikacyjne z użyciem metod Improv, czyli improwizacji opartej na opowiadaniu historii i wygibasach ciał i umysłów. Zapewniam, że osoby uczestniczące w moich warsztatach skorzystają na tym nie raz. Workshop Mike’a był bardzo ciekawy, bo na budowaniu wzajemnego zrozumienia, zniesieniu barier, zbudowaniu zaufania i pobudzeniu kreatywności opiera się przecież większość naszej pracy z innymi ludźmi. Większość pracy odbywała się w parach albo małych grupach i choć były to bardzo proste „zabawy” liczbami czy skojarzeniami, to już po kilkunastu minutach udało nam się stworzyć doskonałą atmosferę, w której rozkwitłby niejeden projekt. Mike opowie o tym, jak Improv może wspomóc UX już niebawem – bo spędziłem z nim sporo czasu po zajęciach, czego efektem była entuzjastyczna zgoda na wywiad.

Drugie warsztaty, na które się zapisałem poprowadził Jim Kalbach. Jego książki i praca nad analizą user journeys i jobs to be done (JTBD) to już właściwie legenda; facet ma masę energii i przekazuje wiedzę w świetny sposób. Chociaż używam metod JTBD w mojej praktyce od dość dawna, to, zgodnie z moimi oczekiwaniami, dostałem niezłego kopa i uporządkowałem warsztat. Z tego też skorzystacie na własnej skórze. Jim uprościł mocno framework JTBD, nie okradając go jednak z mocy, którą za sobą niesie. Trzydzieści osób obecnych na zajęciach opuściły salę z bananami godnymi Julii Roberts na ustach. Tradycyjnie maglowałem Jima w czasie afterparty, w efekcie czego udało mi się wymienić sporo ciekawych uwag na temat prowadzenia warsztatów – myślę, że obaj wynieśliśmy z konwersacji całkiem dużo. Nie zdziwi Was zapewne fakt, że niebawem i Jim opowie o swojej praktyce w krótkim wywiadzie.

Mógłbym poświęcić cały akapit jakości obiadu, który zaserwowano na konferencji, ale na samą myśl o nim robi mi się tak błogo, że chyba nie dokończył bym tego wpisu. Krótko mówiąc, takiej szafy jeszcze na wydarzeniu uxowym nie jadłem. Szok. Smak przepysznego bacalhau przychodzi mi na myśl nawet teraz, lepiej przestać, czeka pisanie, skup się, Wojtku, skup… Yyh. Okej.

Wojtek w towarzystwie trzech uśmiechniętych UXów
Natalia, Klaudyna i Marcin. Mniej więcej 1% osób, które poznałem na konferencji 🙂

Na konferencje jeżdżę jednak głównie ze względu na ich aspekt networkingowy. Jest to dla mnie najważniejsza ich część; zdobywam w ten sposób nie tylko kontakty, które rozbudowują moją sieć ekspertów, pomocnych, kiedy się zakałapućkam, ale także nowych koleżanek i kolegów, którym sam mogę zaproponować pomoc i wymianę doświadczeń. Pod tym względem UX Lisbon stoi na tym samym poziomie, co wiele innych świetnych wydarzeń w Europie (choćby tych organizowanych przez Software Acumen, jak UX Scotland, czy też mniejszych, ale równie dobrych, jak UX Strat). Brak ogromnej ilości uczestników (w porównaniu do np. mas przybywających na konferencje IXDA) lizbońska konferencja rekompensuje przekrojem demograficznym – co za eklektyczna mieszanka! Od Polski (cześć, Klaudyno, Natalio i Marcinie), przez resztę Europy,  Stany Zjednoczone, a nawet Azję i Australię. Widać fanów bacalhau i pasteis de nata nie brakuje w żadnym zakątku planety. Jak zwykle, można tez porozmawiać ze „starymi wyjadaczami” i osobami, które naprawdę mogą wnieść wiele w rozwój kariery i światopoglądu. Miło było odbyć długie pogawędki z autorami UX Podcast, Perem i Jamesem czy CEO Ideo, Tomem Kelleyem (co za mózg!). Naturalnie, wszyscy są bardzo otwarci i – o czym przekonałem się już wielokrotnie. Nie gwiazdorzą, tylko chętnie odpowiadają na pytania i wymieniają się poglądami. A na UX Lisbon okazji do dyskusji nie brakowało, czy to przy wyśmienitym obiedzie, w przerwach kawowych, czy końcowym rejsie statkiem po rzece Tag. Winko, piwko, orzeszki i konwersacje na wietrznym pokładzie, połączone z obserwacją zachodu słońca. Jak to mówią, „tak to można żyć!”.

Zanim jednak wtarabaniłem się na pokład chybotliwej łodzi, przeżyłem drugi dzień konfy – i kilka niezwykle ciekawych prelekcji. Niestety, przespałem poranne wystąpienie Stephena P. Andersona (na Medium znajduje się transkrypt jego prezentacji – polecam!), zmęczony ale szczęśliwy po koncercie. Dalej jednak też było bardzo dobrze. Największe wrażenie zrobił na mnie ponownie Jim Kalbach, człowiek-rakieta, który opowiedział o tym, jak wykorzystał metodę JTBD i mapowania podróży użytkownika w pracy dla organizacji, która zajmuje się zagadnieniami rasizmu i ekstremizmu. O ile sama praktyka nie odbiegała niczym od zwykłej pracy badacza, o tyle potężna wartość, jaka wypłynęła z zastosowania prostych jak kij metod uświadomiła mi po raz wtóry, że stoją przed nami – przed projektantami i projektantkami – zadania o wiele ważniejsze, niż tworzenie lśniących interfejsów aplikacji mobilnych i pacyfikowanie interesariuszy. Moc. Do pieca dolał Farai Madzima, opowiadając o wykluczeniu cyfrowym, zapożyczając wersy z kultowych albumów Mos Defa. Respekt, yo. Kate Rutter opowiedziała w bardzo ciekawy sposób o frameworku, którego zadaniem jest wspomaganie nauki w otoczeniu zawodowym – zmieniającym rolę nauczyciela/eksperta w rolę bliższą opiekunowi, zadającemu stymulujące pytania i “polecającego” studentów organizatorom konferencji/wydarzeń, na których mogliby się sprawdzać. Na koniec z siedzeń wysadził wszystkich wspomniany wcześniej Tom Kelley z IDEO, który – z właściwą sobie werwą i dumnie strzygąc wąsem – przekazał zgromadzonym na sali swoją receptę na rozwój zawodowy. Bardzo spodobało mi się to, co mówił:

  1. Begin your design before problem solving — rozpoczynaj projektowanie zanim rozwiążesz problem,
  2. Nurture an “attitude of wisdom” — dbaj o podejście, które każe Ci się uczyć cały czas, oparte na skromności i przyznawaniu się do błędów,
  3. Have the courage to offer fewer features and more simplicity — miej odwagę do cięcia funkcjonalności i buduj produkty prostsze, ale lepsze,
  4. Make big changes via small experiments — eksperymentuj i w ten sposób wprowadzaj większe zmiany,
  5. Paint a picture of the future with of your idea in it — kiedy masz pomysł, zilustruj go w taki sposób, żeby zobaczyć, jak wyglądał będzie w świecie realnym — i zrób to szybko i jak najmniejszym wysiłkiem.
Tom Kelley z IDEO prezentuje na konferencji UX Lisbon
Tom Kelley z IDEO w akcji

Recepta na udany produkt w pięciu punktach, nic dodać, nic ująć!

Takie podsumowanie dwóch dni, w których napompowano mnie wiedzą i inspiracją nie mogło wywrzeć innego efektu niż ekstremalna ekscytacja z faktu, iż mam szczęście praktykować zawód, który może naprawdę zmieniać ludzkie życia. Dokładnie ten kop, który od czasu warto zaliczyć – wiadomość płynąca z konferencji to „zasuwaj do przodu i uwierz w siebie, obserwując świat i starając się poprawić go na lepszy”. A przynajmniej tak ja to odebrałem.

Trzy osoby fotografujące zachód słońca nad Lizboną — z łódki płynącej po rzece Tag. W tle pomnik Jezusa.
Zachód słońca nad rzeką Tag. James, Jim i Per jarają się Jezusem.

Bardzo podobało mi się, że na konferencji nie było nudnych jak flaki z olejem case studies, sprzedaży własnych usług i produktów, a także podnoszenia nosa. Panowała atmosfera wzajemnej wymiany doświadczeń i zrozumienia. Wszystko jest jakby prostsze pod słońcem Portugalii, przy lekkiej bryzie i z vinho verde w kiszkach i głowie. Myślę, że wrócę jeszcze na UX Lisbon – jeśli pójdzie dobrze, to nie tylko jako jej uczestnik. Kontakty, które nawiązałem i pomysły, które lęgną mi się w głowie mogą zaowocować ciekawą mieszanką. Zobaczymy!

Piszę te słowa w samolocie do Edynburga. Wracam w zasadzie wprost na spotkanie mentorskie z Fantastyczną Czwórką. Pozostaje wyprać letnie odzienie, którego jako mieszkaniec Krainy Deszczowców nie mam zbyt wiele, spakować walizkę i śmigać do Warszawy. W stolicy poprowadzę warsztaty dla pewnej bardzo ciekawej firmy, posiedzę na zajęciach Michała Mazura i nabazgrzę jakiś interfejs (co zapewne kompletnie rozłoży mnie na łopatki), a następnie przemieszczę się do Zielonej Góry, gdzie – po tygodniu pracy dla fintechu z kosmosu – wyłonię się, zapewne trochę już opalony przez polskie słońce, na konferencji Greenfield (zdaje się, że są jeszcze ze dwa miejsca na warsztaty, które zwolniły się nieoczekiwanie!). Moje wakacje są dość intensywne! Ale po powrocie czeka powrót do rutynki, na co zresztą narzekać nie mogę, bo moja rutynka jest całkiem w pytę.

Przybijmy piątkę gdzieś tam, w trakcie moich podróży! Nowe znajomości, nowe uśmiechy, nowe, lokalne wytwory przemysłu browarniczego. Yeah!

MNIÓD. Czyli sałatka z ośmiornicy i mój wyszczerzony pysk.
To wyraz twarzy, który przybieram na widok sałatki z ośmiornicy. Och.

Energia! Moc! Pasteis de nata! Spotkajmy się za rok w Portugalii. Teraz już wiem, ze warto! Nie tylko z powodu jedzenia i możliwości ogrzania się w złotych promieniach niczym stare kocisko. UX Lisbon rocks!

P.S. Obserwujcie kanał Youtube UX Lisbon — trafić tam powinny nagrania prezentacji.

Ach, podziękowania dla Kajtka Wuttkowskiego za inspirację! Już nigdy pasteis de nata nie będzie smakować tak samo…


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *